Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Piekielne autentyki XLVI

64 267  
257   17  
Kilka lat temu kupiliśmy M5, ale że pieniędzy na remont już zabrakło, postanowiliśmy przez 2 lata wynajmować je studentom (w sumie 5 osób).

Mieliśmy dość sporą rotację lokatorów, bo to głównie studenci i młodzi pracujący. Była jasna zasada, że dwie skargi od sąsiadów na kogoś, to ten wylatuje (w sumie tylko raz musiałem z tego skorzystać), ale tak poza tym jakoś mocno się nie przyczepialiśmy jak sobie gospodarowali. W mieszkaniu panował wieczny bałagan, ale wiedzieliśmy że czaka nas remont generalny, więc specjalnie nie komentowałem. Przewinęło się paru piekielnych lokatorów, ale w tej historii ciężko będzie wymienić jednego winnego.
Raz w miesiącu zaglądałem do studentów odebrać pocztę i kwitki. Pewnego razu czuję, że coś w kuchni capi (dużo mocniej niż zwykle). Szukam źródła zapachu - jest to garnek z pomidorówką, która skisła. Sugeruję lokatorce, która akurat była w kuchni, że mogłaby to sprzątnąć. Ona odpowiada, że "tu każdy sprząta tylko po sobie", i że jako jedyna kobieta w tym mieszkaniu tym bardziej nie będzie po tych brudasach sprzątała, bo jeszcze się lenie przyzwyczają.

Miesiąc później ponownie zaglądam do studentów i w progu uderza mnie nieziemski smród. Idę do kuchni i widzę ten sam garnek co miesiąc temu. Z lękiem podnoszę wieczko - skiśnięta pomidorówka już dawno zamieniła się w "grzybową" i od smrodu kręci mi się w głowie.

Zwołuję szybko zebranie lokatorów - po kolei każdy wypiera się, że to jego garnek.... W końcu dochodzą do olśnienia - "To Lokatora X! Przecież on jako jedyny zupy sobie gotował!" Pozostawiłem ich z tym odkryciem i wyszedłem. Miesiąc później garnka nie było, smród wywietrzał dopiero w trakcie remontu po doprowadzeniu kuchni do stanu surowego.

Teraz puenta - Lokator X wyprowadził się ponad 2 miesiące wcześniej. Jak upartym trzeba być żeby przez 2 miesiące znosić taki smród, bo "każdy sprząta tylko po sobie" i jak niekomunikatywnym by nie odkryć czyj był garnek?

by bulhakov

* * * * *


Z piekielnych korzystam raczej jako z rozrywki w czasie przerwy w pracy, jednak to co się wydarzyło wczoraj, zmusiło mnie do napisania.

Obecnie kończę budować dom. Jednym z niezbędnych dokumentów do zakończenia budowy jest tak zwany odbiór kominiarski. Polega to na tym, że na budowę przyjeżdża kominiarz, sprawdza przewody kominowe i wentylacyjne, wypisuje protokół i kasuje należność. W teorii wydaje się proste. Tak więc poszukałem kominiarza. Znalazłem go w Dąbrowie pod Poznaniem (ul. Brzozowa - podaję z pełną premedytacją). Najpierw był telefon - Pan stwierdził, że on nie musi być na budowie. Wystarczy jak przywiozę projekt do niego do firmy i on wszystko wypisze. Mi to jak najbardziej pasowało. W umówiony dzień wziąłem projekt domu i dziennik budowy, i pojechałem pod umówiony adres.

Umówieni byliśmy na 17.00. Lekko się spóźniłem, ale o 17:03 byłem na miejscu. Otworzyła mi [Ż]ona:
[Ż]: - Słucham?
[Ja]: - Byłem umówiony z panem kominiarzem na podpisanie dokumentów.
[Ż]: - Teraz nie ma możliwości, bo mamy księdza "po kolędzie".
[Ja]: - Ale ja byłem umówiony na konkretną godzinę.
[Ż]: - No to ja zawołam męża.

Za chwilę ktoś wychodzi na ganek. Z tym, że ten ktoś ma na sobie sutannę - myślę sobie pewnie [K]siądz.

[K]: - Niech będzie pochwalony!
[Ja]: - Na wieki wieków.
Myślę sobie: pewnie akurat wychodził, więc może zaraz załatwię sprawę. Ale okazało się zupełnie coś innego.
[K]: - Pan do mnie?
[Ja]: - Byłem umówiony z panem kominiarzem na podpisanie odbioru instalacji.
[K]: - To zapraszam do biura obok domu.

WTF?!? Babka zawołała swojego męża, który jest księdzem, a do tego kominiarzem?!? Jakaś ukryta kamera? O co tu biega? [K] idąc do biura strasznie się zatacza. W tym momencie już serio byłem skołowany, gdyż z mojego punktu widzenia sytuacja wyglądała następująco: siedzę w biurze firmy kominiarskiej, z kolesiem w sutannie podającym się za kominiarza, totalnie pijanym, o którym jakaś kobieta mówiła "mój mąż". Ale myślę sobie: Chrzanić, grunt żeby dokumenty podpisał, przybił pieczątki i wydrukował protokół.

[K]: - Ale wszystko jest wykonane poprawnie? Bo jak jakaś inspekcja sprawdzi, to będę miał przez pana przechlapane.
[Ja]: - Wszystko jest wykonane zgodnie z zasadami. - Nie ma to jak fachowa opinia osoby nie mającej pojęcia o budowlance. ;D
[K]: - Jeżeli będę miał przez pana problemy to "ja pana znajdę" - i wyjmuje z biurka pistolet. Na szczęście na kulki, ale całkiem niezła replika. (Znajomi byli zapalonymi "graczami" ASG - dlatego wiedziałem, że jest to tylko replika). Tu już granice absurdu zostały przekroczone i stwierdziłem, że zanim dam do podpisania dziennik budowy, to zorientuję się o co chodzi.
[Ja]: - A ksiądz jest kominiarzem? Pierwszy raz widzę żeby ksiądz pełnił taki zawód. (W sumie są księża nauczyciele, to może i ksiądz kominiarz jest).
[K]: - A nie, he, he, ja jestem kominiarzem, ale się przebrałem żeby zrobić tej ku**ie dowcip jak przyjdzie ze skarbonką. (Chodziło o księdza chodzącego po kolędzie).

Czyli się wyjaśniło: Rodzinka oczekiwała na księdza po kolędzie, a "głowa" tej rodziny postanowiła zrobić księdzu "dowcip". Swoją drogą "cholernie śmieszny".

Następnie [K] próbował przez 15 min uzupełnić prosty formularz w komputerze, ale z racji swojego stanu nie dał rady. W końcu się wkurzyłem, zabrałem dokumenty i powiedziałem, że wrócę jak będzie w lepszej formie. Pożegnał mnie siarczystą wiązką przekleństw.

Ciekawie też ta sytuacja wyglądała ze strony mojej żony, która czekała w samochodzie i wszystko widziała. Mianowicie: Zamiast kominiarza poszedłem do biura z pijanym księdzem. A po 15 min wyszedłem, a za mną ksiądz wyzywający mnie od męskich narządów rozrodczych. Ponieważ żona była po 10 godzinach pracy w przedszkolu, myślała że ze zmęczenia coś się jej przewidziało :D.

W tym zdarzeniu granice absurdu zostały przekroczone tak mocno, że zastanawiałem się czy ktokolwiek w nie uwierzy.
Teraz wydaje mi się to wszystko strasznie śmieszne, ale tak naprawdę straciłem ponad godzinę na załatwianie tej sprawy (musiałem kawałek dojechać) i nasłuchałem się dużo niemiłych słów na koniec spotkania z [K].

by Ahemski

* * * * *


Krótka, acz nader pouczająca sytuacja.

Podchodzę do pustej kasy w hipermarkecie celem skasowania jednej butelki wody mineralnej. Podbiega do mnie starsza kobieta, pchając pełny wózek zakupów, a za nią spokojnie idzie jej mąż. Kobieta zaczyna się wydzierać w moją stronę:

K: - Halo! Halo! Proszę pana, ja tutaj stałam, ja pierwsza byłam, HALOOOO!

Wtem odzywa się ze wściekłością jej mąż:

M: - K...a, po...na babo. Jedną rzecz ma facet, a ty i tak musisz próbować się wp....lić!

Niektórzy chyba to robią dla sportu ;)

by Bronzar

* * * * *


Jak strollowałem drogowego trolla.

Pedałuję sobie po skraju drogi i kątem okiem widzę, że "śledzi" mnie jakiś dostawczak (tzn. jedzie już jakiś czas z metr za mną). Jeszcze bardziej przytulam się do krawężnika, bo myślę, że może boi się wyprzedzić. Rzeczywiście przyspiesza, ale jedzie strasznie blisko mnie. Gdy jest dokładnie na mojej wysokości, pasażer wychyla się przez okno i wrzeszczy mi prosto w ucho "UWAGA!". Odbijam na chodnik, ledwo udaje mi się nie rozbić o zaparkowane na chodniku auto. Dostawczak dodaje gazu i słyszę tylko oddalający się chichot.

Kawalarze nie przewidzieli chyba, że ze 100 m dalej jest zakorkowane skrzyżowanie, na którym ich doganiam (w końcu to Łódź i godziny szczytu). Dojeżdżam od strony pasażera i pukam w szybkę, którą opuszczają. W środku siedzi dwóch młodzików ze zmieszanymi minami. Nastaje niezręczna cisza. Czekam na jakąś reakcję, oni chyba też (w głowie kalkuluję, że jak będą dymy, to raczej dam radę - kolesie są po 70-80 kg, ja 120 kg, do tego w kasku i mam rower jako prowizoryczną tarczę lub sposób na szybką ucieczkę). Postawiam przerwać ciszę:
- Naprawdę nie mają panowie nic do powiedzenia po takim dziecinnym zachowaniu?

Pasażer totalnie ironicznie/niewinnym/zdziwionym tonem mówi:
- Aaa! To pan myślał, że ja na pana krzyczałem? Nie no, ależ skąd! Do kolegi krzyczałem żeby na pana uważał. - Po czym obydwaj patrzą po sobie mało subtelnie, tłumiąc chichot.

Chwilę się zastanawiam jak zripostować (dostawczak nigdzie nie jedzie, światła się zmieniły, ale korek jest taki, że i tak się nie wstawią). Zsiadam z roweru. Ostentacyjnie wyjmuję ogromny pęk kluczy z kieszeni. Przykładam palec za drzwiami pasażera i zaczynam obchodzić dostawczaka dookoła prowadząc rower. Jadę tylko paznokciem po lakierze nie robiąc żadnych szkód.

Jak już jestem po drugiej stronie auta, to otwierają się drzwi kierowcy i wyskakuje koleś wrzeszcząc "KU@#$! TERAZ TO PRZEGIĄŁEŚ!". Schyla się do auta i spod siedzenia wyciąga duży klucz hydrauliczny.

Ja dla bezpieczeństwa staję za rowerem i pokazuję palcem na bok auta. Koleś przejeżdża palcem po moim "zadrapaniu", które jest tylko czystszym śladem w brudzie na karoserii. Z wielką satysfakcją i parodiując ton pasażera, mówię:
- Aaa! To pan myślał, że ja kluczem rysowałem? Nie no, ależ skąd! Tak tylko palcem sobie przejechałem. - Po czym szybko wsiadłem na rower i odjechałem piekielnie z siebie zadowolony (i żałujący, że nie posiadam kamerki rowerowej).

by bulhakov

* * * * *


To będzie opowieść o wierze i cudzie.

Historia jest sprzed wielu lat, opowiedziana mi przez koleżankę pediatrę.

W tamtym czasie pracowała ona w Poradni Endokrynologicznej zlokalizowanej przy Instytucie Pediatrii. Trafiło do niej dziecko dwuletnie z matką i babcią. Koleżanka po wysłuchaniu jego historii chciała te kobiety zabić. Skończyło się na zgłoszeniu sprawy do prokuratury.

Zanim przejdę do rzeczy wyjaśnię, że hormony tarczycowe są dla ludzi, a zwłaszcza małych dzieci, bardzo ważne. Badanie poziomu hormonów tarczycy obok testu na fenyloketonurię, jest jednym z dwóch badań obowiązkowych jakie po porodzie wykonuje się wszystkim dzieciom. Powodem jest to, że nieleczona niedoczynność tarczycy u małych dzieci prowadzi do poważnych i nieodwracalnych późnień rozwoju umysłowego zwanych kretynizmem tarczycowym.

Ten dwulatek miał wykrytą po porodzie niedoczynność tarczycy. Matka jednak nie zgodziła się z lekarzami i zamiast dawać dziecku tyroksynę, przez kolejne 2 lata razem z przyparafialnym kółkiem modlili się o jego uzdrowienie. Do koleżanki owe zadowolone z siebie kobiety przyprowadziły chłopca z cechami kretynizmu tarczycowego, z prośbą o udokumentowanie cudownego wyleczenia za przyczyną Matki Boskiej.

by fak_dak

* * * * *


Z pamiętnika glazurnika #6.

Państwo umawiają się na oględziny i wycenę, przez telefon wypytują o poprzednie prace i podają maila, na którego wysyłam zdjęcia z poprzednich robót. Standard.

Państwo planują położenie płytek w łazience. Właściwie to raczej ogromny pokój kąpielowy, z podwójną umywalką, bidetem, prysznicem. Państwo planują wstawić tam jeszcze maszynę do ćwiczeń, tzw. "atlasa".

Państwo czytali w necie o układaniu glazury (i bardzo dobrze) i chcą, żeby tak położyć płytki, żeby nie trzeba było ich przycinać. Bo czytali, że takie ułożenie to trudna sztuka i "najwyższy stopień wtajemniczenia". Fajnie, tylko takie "pomysły" realizuje się na poziomie projektu, wielkość pomieszczeń musi być co oczywiste wielokrotnością wielkości płytek. Dosyć to trudne, ale możliwe.

Dodatkowy problem to płytki, które państwo już kupili. Na podłogę 60x60 cm, a na ścianę 50x25 cm.

Trudno ułożyć płytki o długości 60 cm w pokoju o długości 7 metrów bez cięcia. Próbuję to wytłumaczyć. Do państwa jakoś nie dociera, że 700 cm nie dzieli się bez reszty przez 60. Rozkładam więc 11 płytek, żeby państwo sami zobaczyli. Wow, zrozumieli. Proponuję zrobić więc "fałszywą" ścianę, żeby tylko całe płytki były na podłodze. Nie, pani się nie zgadza, bo zmniejszy się powierzchnia pomieszczenia. No cóż, to samo jest z sufitem, łazienka ma 260 cm, więc jest ten sam problem, ale państwo nie zgadza się na sufit podwieszany i mam "coś wymyśleć".

No cóż, rozumiem, że nie każdy jest ekspertem w układaniu płytek, ale chyba tak prostą rzecz jak zmierzenie długości pomieszczenia i podzielenie przez długość płytki nie jest jakoś skomplikowane.

Odmówiłem, stwierdzając, że mam zbyt małe doświadczenie i nie podejmę się tak "skomplikowanego" zlecenia. No i się zaczęło. Zostałem zwyzywany od partaczy, którzy obiecują nie wiadomo co, a później nie potrafią tego zrobić (???), potem dostało się wszystkim poprzednim glazurnikom, którzy także nie podjęli się "czegoś wymyśleć", potem zaczęli marudzić, że wszyscy porządni fachowcy chyba wyjechali za granicę...

No cóż, zabrałem się do domu, za to za parę dni spotkałem się w składzie budowlanym z kumplem, który ma firmę budowlaną i między innymi jego pracownicy układają płytki.

Wiecie co powiedział jak mnie zobaczył?
- Nie uwierzysz jakich niedawno debili spotkałem...

Tak, jemu też się od Państwa dostało :)

by Garrett

* * * * *


O dziwnej sytuacji w pubie.

Siedzimy sobie w kilka osób przy stoliku w ogródku pubu. Godzina ok. 22. I jak to w ogródku w pubie w sobotnią noc - ludzie rozmawiają, śmieją się, kilka osób pali. Na to wszystko przychodzą dwie panie z wózkiem (w wózku śpiące niemowlę).

Siadają w tymże ogródku i zaczyna się nadawanie, że ludzie palą przy dziecku, że jest za głośno, że muzyka, że to nie są warunki dla małego dziecka.

No nie są. Tylko po co tam w ogóle przychodziły?

by Betoniarka

* * * * *


Historia, która przydarzyła się mojemu ojcu.

Tata dojeżdżał do skrzyżowania równorzędnego, był z prawej strony, jechał dość wolno (teren przy szpitalu). Z jego lewej nadjeżdżało auto, ale ponieważ tata miał pierwszeństwo, to spokojnie dojeżdża sobie do skrzyżowania i zaczyna skręcać w prawo. Słychać klakson, ojciec po hamulcach, tamten kierowca po hamulcach. Tata (T) spojrzał z politowaniem na wygrażającą mu pięścią kobietę (K), ruszył i jedzie, kobieta za nim, zajeżdża mu drogę, wyskakuje wzburzona z auta i zaczynają się pretensje:

K: - Jak pan jeździ, kto panu prawo jazdy dał?! Takim to się powinno odbierać prawko!!! Pirat jakiś!!!!
T: - Ale o co pani chodzi? Tam było skrzyżowanie równorzędne i byłem z prawej, więc miałem pierwszeństwo.
K: - Co pan za bzdury opowiada?! Ja jestem lekarzem, ja tu ciągle jeżdżę, a poza tym to JA miałam pierwszeństwo bo JECHAŁAM SZERSZĄ DROGĄ!!!
T: - ????

Zna ktoś przepis, że szersza droga na skrzyżowaniu równorzędnym uprawnia do pierwszeństwa? O wykształceniu pani nie wspominając, bo jechała prywatnym autem, a nie karetką na sygnale :)

by 1001z

* * * * *


Jeżdżę amatorsko rowerem. Codziennie, bez względu na porę roku i pogodę.
I właśnie teraz są jedne z najbardziej zdradliwych warunków pogodowych. Dzień lekko na plusie co powoduje chlapę, noc sporo poniżej zera co ścina rozjeżdżoną za dnia chlapę w piękne koleiny.
Kto jeździł w zimie, wie, że najgorszą nawierzchnią do jazdy nie jest śnieg, ale właśnie takie zamarznięte koleiny (nawet jeżeli są wysokości 2-3 cm) - jeżeli je złapiesz wywrotka gwarantowana

Zjeżdżając z estakady, na dole w zacienieniu w ostatnim momencie zobaczyłem rzeczone koleiny i to na zakręcie ścieżki... Nie było nawet teoretycznych szans uniknąć upadku.... Huk niezły, przejechałem plecami po chodniku kilka metrów (lód). Leżę... boli...
Z okolicy od razu zebrało się kilkanaście osób popatrzeć, ponagrywać na komórkę... nikt kto by pomógł lub się zainteresował (co samo w sobie jest dość piekielne).

Nagle widzę, jest - Ona, kobieta na oko 40 lat. Jedyna, która rozumie, że może trzeba podejść, zapytać, pomóc...
Podchodzi, nachyla się i pada pytanie:
- Ma pan może pożyczyć złotóweczkę..?

Nie miałem.

by ja_2

<<< W poprzednim odcinku

1

Oglądany: 64267x | Komentarzy: 17 | Okejek: 257 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

09.05

08.05

07.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało