I
Pięknie było tego majowego, niedzielnego poranka, gdy dwie słodkie dziewczynki z wianuszkami na główkach szły grzecznie do kościoła. Ubrane były w białe, długie sukienki. Każda miała białe rękawiczki i małe białe torebki. Wyglądały jak aniołki. Za nimi szły ich mamy, początkowo nie spuszczając ich z oka ale wyjątkowo grzeczne zachowanie córek uśpiło ich czujność i po chwili nawiązała się pomiędzy nimi pogawędka.
Dziewczynki wyczuły receptorami na plecach, że mamy przestały śledzić je wzrokiem.
Po chwili to mamy szły przodem, a słodkie aniołki szły grzecznie za nimi.
- Lilka, powróżyć ci?- odezwała się konspiracyjnym szeptem jedna z nich . Była dużo niższa i chudsza od koleżanki. Miała pyzatą, piegowatą buzię i duże, niebieskie oczy. Popatrzyła teraz wyczekująco na koleżankę a wzrok miała tajemniczy i obiecujący niecodzienne atrakcje.
- nooooo- zaaferowała się Lilka
- eeee, albo nie, bo się rozpłaczesz i będzie awantura
- nie rozpłaczę się- flegmatycznie oświadczyła Lilka
- na pewno się rozpłaczesz- tutaj Hania obojętnie odwróciła wzrok, udając, że całkowicie zrezygnowała ze swego zamierzenia
- przysięgam, nie rozpłacze się- Lilka podnieciła się już na dobre, wyprzedziła Hanię o pół kroku i zaglądając jej w twarz powtarzała- przysięgam, przysięgam- łomocąc przy tym pięścią w klatkę piersiową.
- no dobra, ale przysięgnij, że nikomu o tym nie powiesz i że się nie rozpłaczesz
- przysięgam
- dobra, trzeba do tego dmuchawca.
Ze zdobyciem dmuchawca nie było problemu. Na trawniku obok chodnika rosły sobie spokojnie, nie niepokojone przez nikogo. Mamy rozgadały się na dobre, zapominając o całym świecie, można było spokojnie sobie powróżyć.
- weź teraz tego dmuchawca bardzo ostrożnie, wyrwij z niego jedno nasionko- tu Hania popadła w śmiertelnie poważny ton- to bardzo ważne, tylko jedno nasionko, jeśli wyrwiesz więcej, cała wróżba będzie nieważna.
Lilka złapała zębami palec od rękawiczki i szybkim ruchem ściągnęła ją z dłoni.
- phi! pewno, że wyciągnę jedno ziarenko, też mi problem, o proszę bardzo, mam!
Lilka triumfowała!
- dobra, teraz daj mi tego dmuchawca i schowaj to nasionko tak, żebym nie widziała gdzie.
- dobra, odwróć głowę
Hania zasłoniła twarz ręką a Lilka schowała ziarenko do rękawiczki, nie spuszczając Hani z oka.
- dobra, już schowałam
- dobrze, teraz pomyśl sobie marzenie
- yhm, pomyślałam
- teraz będę zgadywała, gdzie je masz, jak zgadnę, marzenie się spełni
- masz je w bucie
- nie
- masz je we włosach
- nie
- hm… masz je w buzi
- nie
- jestem pewna że masz je w buzi
- nie mam!!!
- masz!!
- nie mam!!!
- to pokarz!!!
Dziewczynki zatrzymały się, stanęły naprzeciwko siebie a wielka, ufna i niewinna Lilka otworzyła usta na całą szerokość. Hania jednym, sprawnym zamachem reki, władowała dmuchawca prosto w tę rozdziawioną czeluść. Nasiona wybuchły w jamie ustnej Lilki, wciskając się w szczerby pomiędzy zębami, oblepiając policzki i gardło. Hania zarechotała zadowolona z wyśmienitego żartu. Lilka niestety nie zaśmiała się. Prędko zrozumiała, że dała się nabrać. Nie spodobało się jej to. Nabrał powietrza nosem i wydała z siebie najpierw pisk, który przeszedł w histeryczny ryk. Mamy stanęły jak wryte. Mama Lilki po sekundzie była już przy córce. Oczom jej ukazał się widok, którego z początku nie mogła zrozumieć. Jej córka stała na środku chodnika, twarz miała czerwoną z wysiłku, nosem wydobyła się bańka, ale najdziwniejszy był widok szeroko otwartych ust, z których wydobywał y się jakieś kłąbki. Do tego Lilka wydobywała z siebie potworny wrzask, który echem odbijał się od murów.
Hania stała obok, przydeptując niecierpliwie z nogi na nogę. Dało się wyczuć bijący z niej niepokój.
- Liluniu, Liluniu, co się stało- wystraszona mama Liluni potrząsnęła ramionami dziecka.
Lilka dławiła się niepohamowaną rozpaczą, wskazała jedynie oskarżycielskim palcem za Hanię, która odsunęła się na bezpieczną odległość a minę miała absolutnie zdziwioną.
Mama Lilki powyciągała z ust córki nasiona dmuchawca, rzucając tylko pełne wyrzutu spojrzenia to na Hanię, to na jej mamę, Lilka uspokoiła się w końcu.
- proszę iść grzecznie przed nami! zakomenderowała ostrym tonem mama Hani
- już nigdy w życiu się do ciebie nie odezwę- wyszeptała Hania, nie patrząc w stronę koleżanki
- nigdy !
Na szczęście kościół był już blisko. Dziewczynki stanęły razem z innymi dziećmi a mamy oddaliły się na z góry upatrzone miejsca.
W kościele wszystkie przykre zajścia ulotniły się z eteru pomiędzy przyjaciółkami.
- Lilka a wiesz, że Jowita ma sukienkę z amerykańskiego celofanu?
- łoj, no co ty?
- no, zobaczysz
- Jowita, choć pokaż Lilce jaki masz rulex- wyszeptała teatralnie Hania do koleżanki, która stała cztery rzędy dalej
- no patrz- Jowita natychmiast przystąpiła do prezentacji.
- biorę tę sukienkę i ją brudzę- tu Jowita napięła kawałek materiału na palec i przejechała nim po podłodze
- widzisz, brudne, a teraz patrz co zrobię- tutaj plunęła energicznie na plamę i zatarła ją rękami
- widzisz, wszystko znikło, tej sukienki w ogóle nie trzeba prać.
Dzieci stłoczyły się wokół Jowity. Jej prezentacja wywołała falę pytań i wątpliwości
- taaa, a jakbym pomagał motor naprawiać w takim czymś, to też nie musiałbym prać potem?
- a jakby ktoś sto lat w tym chodził to też nie musiałby prać?
- mówię wam, że w ogóle nie trzeba prać tego, potrzesz i znika każdy brud
Spór, zapewne nie do rozstrzygnięcia, zamknęła w zalążku katechetka. Zwabiona hałaśliwym kłębowiskiem aniołków przybiegła i ustawiła dzieci z powrotem w równym szeregu.
- stójcie spokojnie, słychać was pod samym ołtarzem- zgromiła dzieci.
II
- zdejmij tę sukienkę przynajmniej, jak już musisz rąbać w tę piłkę
- nie nie nie, już jej nigdy nie założę, a wyglądam w niej jak królewna
- no to usiądź spokojnie
- ale ja chcę rolki!
- w sukience nie będziesz jeździła na rolkach
- dlaczego nie
- bo się przewrócisz
- nie przewrócę się
- chodź, ubierz się w spodnie i założysz rolki
- nie ja chcę dzisiaj chodzić w sukience, potem już nigdy jej nie założę
- no to siedź spokojnie
- ale ja chcę rolki
- dobrze już załóż te rolki, ale posiedź spokojnie
Hania ubrała rolki i zsiadła przy stole nad talerzem rosołu, jadła go bez apetytu, cały czas przesuwając nogami po podłodze pod stołem.
Po chwili mama zajęła się gośćmi, talerzami i rosołem i Hania grzecznie wstała od stołu
- idę na ganek mamuniu
- dobrze kochanie, tylko bądź ostrożna
- dobrze mamuniu
Hania w białej sukni i wianku wyjechała na ganek. Ubrana była też w nowe, wspaniałe, kauczukowe rolki, które prawie bezszelestnie niosły ją przed siebie. Przez okno na ganku wzrok jej padł na nowiutki rower arcusa z przerzutkami i połyskującą srebrzyście trąbką. Marzyła o takim o bardzo dawna. Teraz jest, piękny, czerwony i tylko dla niej. Stał na chodniku przed domem i zdawał się tylko czekać na nią. Hania stała na ganku szurając rolkami po podłodze w przód i w tył i głowiła się- rolki, czy rower?
Po chwili była już przy nim. Poczuła zapach nowej gumy.
- tylko go dotknę- pomyślała, chwytając kierownicę.
Po sekundzie, za sprawa jakiś czarów, już siedziała na siodełku, a rower sam jechał. Było troszkę z górki a Hania plus rolki plus rower jak wielokołowy pojazd pomknęli w dół, nabierając prędkości. Biała suknia łopotała za nią jak spadochron
- juhu!!!!- zawołała Hania na widok końca chodnika. Dochodził on tu do wąskiego pasa zieleni, za którym była już jezdnia.
- juhu!!- powtórzyła Hania, przycisnęła nieco hamulec ręczny i skręciła ostro w prawo, włączając się do ruchu ulicznego. Przejechała tak około 500 metrów jezdnią, znowu w dół, po czym skręciła w drogę osiedlowa w prawo. Tutaj teren był płaski i rower szybko wyhamował.
- czadu!!- zawołała dziewczynka, dodając sobie ducha walki i docisnęła obutymi w rolki nogami na pedały roweru. Ruszyła jak z kopyta, skręcając po chwili znowu w prawo. Tutaj zaczęło się ostro pod górę. Dziewczynka stanęła na pedałach i stękając z wysiłku ruszyła pod górę. Zejście z roweru na rolki nie wchodziło w grę, musiała dać radę. Z wysiłku słabły jej ręce i kierownica drżała, rower jechał więc wężem ale suknia układała się przy tym jak u króla. Hania wyobraziła sobie, że jest Zawiszą Białym a rower to rumak zmęczony po bitwie. Rycerz niestety został ranny w boju i rumak musi zacisnąć zęby i doprowadzić go do domu. Tak też się stało i po chwili Hania dojechała do skrętu w prawo i płaskiej już ostatniej prostej do domu. Nacisnęła jeszcze raz ostro pedały i pod sam dom zajechała znowu jako rozpędzony pojazd wielokołowy. Zatrzymała się na hamulcach ręcznych i przez chwilę odpoczywała na siodełku, starając się wyrównać oddech.
- jak ty się tak spociłaś?- mama wyszła przed dom i dotknęła ręką czoła córki
- nie wiem mamuniu
- dziecko, co ty robisz na tym rowerze?
- nic mamuniu, jest coś do picia?
- chodź do domu, zostaw ten rower, tata go schowa do garażu
Pięknie było tego majowego, niedzielnego poranka, gdy dwie słodkie dziewczynki z wianuszkami na główkach szły grzecznie do kościoła. Ubrane były w białe, długie sukienki. Każda miała białe rękawiczki i małe białe torebki. Wyglądały jak aniołki. Za nimi szły ich mamy, początkowo nie spuszczając ich z oka ale wyjątkowo grzeczne zachowanie córek uśpiło ich czujność i po chwili nawiązała się pomiędzy nimi pogawędka.
Dziewczynki wyczuły receptorami na plecach, że mamy przestały śledzić je wzrokiem.
Po chwili to mamy szły przodem, a słodkie aniołki szły grzecznie za nimi.
- Lilka, powróżyć ci?- odezwała się konspiracyjnym szeptem jedna z nich . Była dużo niższa i chudsza od koleżanki. Miała pyzatą, piegowatą buzię i duże, niebieskie oczy. Popatrzyła teraz wyczekująco na koleżankę a wzrok miała tajemniczy i obiecujący niecodzienne atrakcje.
- nooooo- zaaferowała się Lilka
- eeee, albo nie, bo się rozpłaczesz i będzie awantura
- nie rozpłaczę się- flegmatycznie oświadczyła Lilka
- na pewno się rozpłaczesz- tutaj Hania obojętnie odwróciła wzrok, udając, że całkowicie zrezygnowała ze swego zamierzenia
- przysięgam, nie rozpłacze się- Lilka podnieciła się już na dobre, wyprzedziła Hanię o pół kroku i zaglądając jej w twarz powtarzała- przysięgam, przysięgam- łomocąc przy tym pięścią w klatkę piersiową.
- no dobra, ale przysięgnij, że nikomu o tym nie powiesz i że się nie rozpłaczesz
- przysięgam
- dobra, trzeba do tego dmuchawca.
Ze zdobyciem dmuchawca nie było problemu. Na trawniku obok chodnika rosły sobie spokojnie, nie niepokojone przez nikogo. Mamy rozgadały się na dobre, zapominając o całym świecie, można było spokojnie sobie powróżyć.
- weź teraz tego dmuchawca bardzo ostrożnie, wyrwij z niego jedno nasionko- tu Hania popadła w śmiertelnie poważny ton- to bardzo ważne, tylko jedno nasionko, jeśli wyrwiesz więcej, cała wróżba będzie nieważna.
Lilka złapała zębami palec od rękawiczki i szybkim ruchem ściągnęła ją z dłoni.
- phi! pewno, że wyciągnę jedno ziarenko, też mi problem, o proszę bardzo, mam!
Lilka triumfowała!
- dobra, teraz daj mi tego dmuchawca i schowaj to nasionko tak, żebym nie widziała gdzie.
- dobra, odwróć głowę
Hania zasłoniła twarz ręką a Lilka schowała ziarenko do rękawiczki, nie spuszczając Hani z oka.
- dobra, już schowałam
- dobrze, teraz pomyśl sobie marzenie
- yhm, pomyślałam
- teraz będę zgadywała, gdzie je masz, jak zgadnę, marzenie się spełni
- masz je w bucie
- nie
- masz je we włosach
- nie
- hm… masz je w buzi
- nie
- jestem pewna że masz je w buzi
- nie mam!!!
- masz!!
- nie mam!!!
- to pokarz!!!
Dziewczynki zatrzymały się, stanęły naprzeciwko siebie a wielka, ufna i niewinna Lilka otworzyła usta na całą szerokość. Hania jednym, sprawnym zamachem reki, władowała dmuchawca prosto w tę rozdziawioną czeluść. Nasiona wybuchły w jamie ustnej Lilki, wciskając się w szczerby pomiędzy zębami, oblepiając policzki i gardło. Hania zarechotała zadowolona z wyśmienitego żartu. Lilka niestety nie zaśmiała się. Prędko zrozumiała, że dała się nabrać. Nie spodobało się jej to. Nabrał powietrza nosem i wydała z siebie najpierw pisk, który przeszedł w histeryczny ryk. Mamy stanęły jak wryte. Mama Lilki po sekundzie była już przy córce. Oczom jej ukazał się widok, którego z początku nie mogła zrozumieć. Jej córka stała na środku chodnika, twarz miała czerwoną z wysiłku, nosem wydobyła się bańka, ale najdziwniejszy był widok szeroko otwartych ust, z których wydobywał y się jakieś kłąbki. Do tego Lilka wydobywała z siebie potworny wrzask, który echem odbijał się od murów.
Hania stała obok, przydeptując niecierpliwie z nogi na nogę. Dało się wyczuć bijący z niej niepokój.
- Liluniu, Liluniu, co się stało- wystraszona mama Liluni potrząsnęła ramionami dziecka.
Lilka dławiła się niepohamowaną rozpaczą, wskazała jedynie oskarżycielskim palcem za Hanię, która odsunęła się na bezpieczną odległość a minę miała absolutnie zdziwioną.
Mama Lilki powyciągała z ust córki nasiona dmuchawca, rzucając tylko pełne wyrzutu spojrzenia to na Hanię, to na jej mamę, Lilka uspokoiła się w końcu.
- proszę iść grzecznie przed nami! zakomenderowała ostrym tonem mama Hani
- już nigdy w życiu się do ciebie nie odezwę- wyszeptała Hania, nie patrząc w stronę koleżanki
- nigdy !
Na szczęście kościół był już blisko. Dziewczynki stanęły razem z innymi dziećmi a mamy oddaliły się na z góry upatrzone miejsca.
W kościele wszystkie przykre zajścia ulotniły się z eteru pomiędzy przyjaciółkami.
- Lilka a wiesz, że Jowita ma sukienkę z amerykańskiego celofanu?
- łoj, no co ty?
- no, zobaczysz
- Jowita, choć pokaż Lilce jaki masz rulex- wyszeptała teatralnie Hania do koleżanki, która stała cztery rzędy dalej
- no patrz- Jowita natychmiast przystąpiła do prezentacji.
- biorę tę sukienkę i ją brudzę- tu Jowita napięła kawałek materiału na palec i przejechała nim po podłodze
- widzisz, brudne, a teraz patrz co zrobię- tutaj plunęła energicznie na plamę i zatarła ją rękami
- widzisz, wszystko znikło, tej sukienki w ogóle nie trzeba prać.
Dzieci stłoczyły się wokół Jowity. Jej prezentacja wywołała falę pytań i wątpliwości
- taaa, a jakbym pomagał motor naprawiać w takim czymś, to też nie musiałbym prać potem?
- a jakby ktoś sto lat w tym chodził to też nie musiałby prać?
- mówię wam, że w ogóle nie trzeba prać tego, potrzesz i znika każdy brud
Spór, zapewne nie do rozstrzygnięcia, zamknęła w zalążku katechetka. Zwabiona hałaśliwym kłębowiskiem aniołków przybiegła i ustawiła dzieci z powrotem w równym szeregu.
- stójcie spokojnie, słychać was pod samym ołtarzem- zgromiła dzieci.
II
- zdejmij tę sukienkę przynajmniej, jak już musisz rąbać w tę piłkę
- nie nie nie, już jej nigdy nie założę, a wyglądam w niej jak królewna
- no to usiądź spokojnie
- ale ja chcę rolki!
- w sukience nie będziesz jeździła na rolkach
- dlaczego nie
- bo się przewrócisz
- nie przewrócę się
- chodź, ubierz się w spodnie i założysz rolki
- nie ja chcę dzisiaj chodzić w sukience, potem już nigdy jej nie założę
- no to siedź spokojnie
- ale ja chcę rolki
- dobrze już załóż te rolki, ale posiedź spokojnie
Hania ubrała rolki i zsiadła przy stole nad talerzem rosołu, jadła go bez apetytu, cały czas przesuwając nogami po podłodze pod stołem.
Po chwili mama zajęła się gośćmi, talerzami i rosołem i Hania grzecznie wstała od stołu
- idę na ganek mamuniu
- dobrze kochanie, tylko bądź ostrożna
- dobrze mamuniu
Hania w białej sukni i wianku wyjechała na ganek. Ubrana była też w nowe, wspaniałe, kauczukowe rolki, które prawie bezszelestnie niosły ją przed siebie. Przez okno na ganku wzrok jej padł na nowiutki rower arcusa z przerzutkami i połyskującą srebrzyście trąbką. Marzyła o takim o bardzo dawna. Teraz jest, piękny, czerwony i tylko dla niej. Stał na chodniku przed domem i zdawał się tylko czekać na nią. Hania stała na ganku szurając rolkami po podłodze w przód i w tył i głowiła się- rolki, czy rower?
Po chwili była już przy nim. Poczuła zapach nowej gumy.
- tylko go dotknę- pomyślała, chwytając kierownicę.
Po sekundzie, za sprawa jakiś czarów, już siedziała na siodełku, a rower sam jechał. Było troszkę z górki a Hania plus rolki plus rower jak wielokołowy pojazd pomknęli w dół, nabierając prędkości. Biała suknia łopotała za nią jak spadochron
- juhu!!!!- zawołała Hania na widok końca chodnika. Dochodził on tu do wąskiego pasa zieleni, za którym była już jezdnia.
- juhu!!- powtórzyła Hania, przycisnęła nieco hamulec ręczny i skręciła ostro w prawo, włączając się do ruchu ulicznego. Przejechała tak około 500 metrów jezdnią, znowu w dół, po czym skręciła w drogę osiedlowa w prawo. Tutaj teren był płaski i rower szybko wyhamował.
- czadu!!- zawołała dziewczynka, dodając sobie ducha walki i docisnęła obutymi w rolki nogami na pedały roweru. Ruszyła jak z kopyta, skręcając po chwili znowu w prawo. Tutaj zaczęło się ostro pod górę. Dziewczynka stanęła na pedałach i stękając z wysiłku ruszyła pod górę. Zejście z roweru na rolki nie wchodziło w grę, musiała dać radę. Z wysiłku słabły jej ręce i kierownica drżała, rower jechał więc wężem ale suknia układała się przy tym jak u króla. Hania wyobraziła sobie, że jest Zawiszą Białym a rower to rumak zmęczony po bitwie. Rycerz niestety został ranny w boju i rumak musi zacisnąć zęby i doprowadzić go do domu. Tak też się stało i po chwili Hania dojechała do skrętu w prawo i płaskiej już ostatniej prostej do domu. Nacisnęła jeszcze raz ostro pedały i pod sam dom zajechała znowu jako rozpędzony pojazd wielokołowy. Zatrzymała się na hamulcach ręcznych i przez chwilę odpoczywała na siodełku, starając się wyrównać oddech.
- jak ty się tak spociłaś?- mama wyszła przed dom i dotknęła ręką czoła córki
- nie wiem mamuniu
- dziecko, co ty robisz na tym rowerze?
- nic mamuniu, jest coś do picia?
- chodź do domu, zostaw ten rower, tata go schowa do garażu
--