Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Ludzie anioły

48 963  
475   30  
To nie będzie artykuł śmieszny. To nie będzie artykuł prowokujący. To będzie bardzo pozytywny artykuł z bardzo pozytywnymi bohaterami. Pomimo tego, że jest sporo czytania myślę, że warto poczytać. Wszystkie historie pochodzą z portalu wspaniali.pl

Córka moja (21 l.) pracowała w sklepie kumkającej sieci. Jak to bywa z takimi sklepami, są otwarte od 6:00 do 22:00 i oferują swej wytrawnej klienteli różnego rodzaju nalewki, za garść miedzi. Pomimo dosyć specyficznego bukietu aromatów wydzielanych przez ich ciała i stroje, panowie byli zawsze grzeczni, chociaż czasem nieco upierdliwi. Ale do rzeczy. Któregoś dnia, wycierając kurze pod ladą, dziecko moje przypadkiem uruchomiło ALARM. Zawyła syrena nad wejściem do sklepu.
Córka zadzwoniła do firmy ochroniarskiej, żeby zawiadomić o fałszywym alarmie i żeby wyłączyli syrenę. Po załatwieniu wszystkiego przysiadła na chwilkę, aby ochłonąć. Na to wpadają do sklepu z odsieczą „najwierniejsi klienci” żeby ratować i bronić panią ekspedientkę. I bardzo się ucieszyli, że to był fałszywy alarm. Z normalnych klientów i przechodniów nikt nie zajrzał.

by jkniepremier


* * * * *

Mam kolegę, nie znamy się dobrze, po prostu zwykli znajomi z LO. Na pierwszy rzut oka normalny koleś, niczym się nie wyróżnia. Jedyne co różni go od całej rzeszy młodzieży to fakt, iż jego rodzice bardzo dobrze zarabiają. Nie chcę nawet myśleć jakiego rzędu są to sumy. Uwierzcie mi, astronomiczne.

Nieraz się zastanawiałem, jak byłoby cudownie być w jego skórze... Miałbym własne auto, mieszkanie, ogólnie ustawiony na całe życie, ach, te marzenia.

Co w tej sytuacji wydaje się być dziwne, wcale nie mieszka w jakiejś willi, tylko ma zwyczajny dom, chodzi ubrany jak każdy, jego rodzice mają auto warte może kilka tysięcy. Sam kolega jest dosyć oszczędny, robi sobie kanapki, nie wydaje na pierdoły itd. Dziwne, prawda? Przez to on i jego rodzice nazywani są przez wszystkich dziwakami, skąpcami itd.

Impreza, rzuciła go dziewczyna, byłem kierowcą, odwoziłem go do domu. On pijany i wzięło go na zwierzenia. Miał brata, zmarł na jakąś chorobę w młodym wieku. Jego rodzice wszystko, co zarabiają, oddają na nieuleczalnie chore dzieci.
Wyjął kilka zdjęć z portfela i pokazał mi kilka "aniołków", jak sam je nazwał.

Zatkało mnie wtedy...

by ator1


* * * * *

Witajcie. Chcę Wam opowiedzieć historię sprzed chwili. Aż zakręciła mi się łezka w oku.
Tytułem wstępu - mój brat samotnie wychowuje 22-miesięczną córeczkę. Nie przelewa mu się, ale niczego mu nie brakuje.
Dzisiaj wybrał się do Społem po mleko dla małej i zabrał córcię ze sobą. Znajoma sprzedawczyni poleciła mu ciekawą promocję na wędliny, ale brat zabrał ze sobą gotówkę jedynie na mleko, więc musiał podziękować. Gdy wyszedł już ze sklepu, dogoniła go pewna kobieta. Okazało się, że jest to mama jego dawno nie widzianego kolegi z wojska. Wręczyła mu pełną siatkę rozmaitych zakupów, złożyła życzenia noworoczne, wygłaskała Małą i poszła, pozostawiając brata kompletnie zbaraniałego na chodniku.
Jednakże to nie wszystko. Kilka godzin później do drzwi mieszkania, gdzie mieszkają moi rodzice oraz brat z córcią, zapukał ów kolega, którego mamę brat spotkał wcześniej. Wręczył bratu kolejną reklamówkę, w której mieściły się nowiutkie (!) kurteczka, czapka, szalik i rękawiczki dla Małej. Mama popłakała się, brat osłupiał i zdołał wydukać pytanie w rodzaju "Z jakiej to okazji?", a kolega machnął ręką i uśmiechnął się tylko i powiedział, że Mikołaj spóźniony przyszedł. Długo nie zabawił, wyściskał Małą, porozmawiał z mamą i poszedł.
Żeby znaleźć mojego brata, kolega musiał przepytać wielu ludzi na wielkim osiedlu.
Serce rośnie, gdy spotyka się tak Wspaniałych ludzi!

by Nea

* * * * *

Tytułem wstępu, jestem tak zwanym kolporterem - roznoszę ulotki. I praktycznie codziennie spotykam się z wrednymi/niemiłymi/chamskimi osobami - łatwo się domyślić dlaczego. Gros tych ludzi stanowią starsze panie - tu już nie wiem dlaczego, ale to fakt.

Ta historia też będzie o starszej pani (zdrowo ponad 80 babinka miała). Jednak ta okazała się pod każdym względem wyjątkowa. Było około 12, dzień gorący, bez śniadania (nie jadam) robię klatkę, taką, w której skrzyneczki na listy są na półpiętrze, więc trzeba wbiec na górę. Wrzucam makulaturę, a za mną się otwierają drzwi (te na dole), i wychodzi Pani. Po może sekundzie/dwóch dosłownie powalił mnie nieziemski zniewalający zapach. Babcia niosła coś w talerzu ale przykryte drugim talerzem, coby nie wystygło. Minęła mnie i puka do drzwi piętro wyżej (a ja z racji, że stoję na półpiętrze wszystko widzę). Najwyraźniej nikogo nie było, więc Babcia wraca. To ja do niej:
[J] - Jaki zniewalający zapach.
[B] - (niezrozumienie) ??
[J] - No bardzo ładnie pachnie to, co Pani tam niesie.

I w tym momencie Babcia podnosi talerzyk ten z góry i mówi, żebym się poczęstował. Ja (skromnie wychowany), aż mi się głupio zrobiło, mówię, że starszej Pani nie będę objadał i grzecznie odmawiam, a ona idzie w zaparte, poczęstuj się, ja że nie, bo brudne łapska mam (ulotki nieźle brudzą), i w ogóle. Ona dalej swoje, praktycznie we mnie wmusza, no to ja nieśmiało jednego placuszka wziąłem i trzymam, żeby go ciut ochłodzić, bo strasznie gorący. Nawet nie zdążyłem go ugryźć, a Babcia mówi:

[B] - A masz dziewczynę?
[J] - Nie, nie mam, proszę pani
[B] - To masz i weź drugi, coby do pary było.

I tak zjadłem, a potem... bite 10 minut przegadaliśmy na klatce. I nie miałem żalu, że przez to dłużej mi robota zejdzie, bo z babcią się rozmawiało wspaniale, o ludzkiej znieczulicy, o tym, że brak miłości, że trzeba o siebie dbać (tak jak ona chciała sąsiadce placuszki zanieść), sąsiadami się interesować, a nie w 4 ścianach siedzieć. SUPER kobieta. Dzięki niej miałem cały dzień wspaniały humor. I wręcz chodziłem z bananem na twarzy.

by karolkotowicz

* * * * *

Od wielu, wielu lat choruję na depresję. Paskudztwo przypałętało się po tragicznych wydarzeniach w dzieciństwie, ale do rzeczy.

Po ukończeniu studiów mój stan na tyle się pogorszył, że trafiłam na oddział antydepresyjny w jednym z polskich szpitali psychiatrycznych. Tam właśnie poznałam ową lekarkę. Była – i nadal jest – ordynatorem tegoż oddziału, tytułów przed nazwiskiem nie chce mi się wymieniać. Na początku bałam się jej – sprawiała nieprzyjemne wrażenie, ponieważ była bardzo „szorstka” w obyciu. Jednak czas spędzony w klinice pozwolił mi zobaczyć jakim jest człowiekiem.

Tak naprawdę to ona poznawała pacjentów, to ona poświęcała godziny, by dojść do przyczyn stanu, z powodu którego znaleźliśmy się na oddziale.

Oto pierwszy lepszy przykład jej bezinteresowności:

Na niedzielną mszę mogliśmy wychodzić do kaplicy tylko pod opieką personelu. Zawsze na dyżurze było dość „obstawy” i któraś z pielęgniarek mogłaby pójść. Dla wielu chorych – często starszych osób – ta msza miała olbrzymie znaczenie, ale wiele z pielęgniarek po prostu wolało siedzieć i „spijać” kawki w ten spokojny dzień, gdy nikt z szefostwa nie patrzył im na ręce. Pani Doktor, o której piszę, doskonale orientowała się w grafiku, a ponieważ nie chciała/mogła (?) wywierać nacisku na pielęgniarki odnośnie mszy - sama (TAK SAMA, W SWÓJ WOLNY DZIEŃ – POMIMO POSIADANIA RODZINY - MĘŻA I DZIECI), przyjeżdżała i zabierała całą grupkę. Często późnym wieczorem w jej gabinecie paliło się światło, bo jeszcze ktoś chciał coś...

Nie chcę przedłużać, więc przejdę dalej.

Wyciągnęła mnie z tego silnego rzutu, postanowiłam leczyć się dalej u niej prywatnie. Okazało się, że prowadzi też prywatną praktykę, dwa razy w tygodniu. Trochę się bałam – cóż – dobra jest, ale z czegoś musi żyć, wykosi mnie równo. Mówi się trudno, wolę więcej zapłacić i mieć pewność, że swoje zdrowie "daję" we właściwe ręce. Pierwsza wizyta i moment którego każdy trochę się boi :
-"Ile płacę?" (mój portfel zbiera siły na odpowiedź). No i słyszę...
- "60 zł" (słownie sześćdziesiąt złotych). Lekko oszołomiona wyciągam pieniądze (jej adiunkci – a więc doktoranci pracujący na oddziale - kasują, przyjmując prywatnie, nie mniej niż 100). A więc wyciągam kasę i słyszę burkliwe:
– Ale pani nic nie płaci.
Cóż, oczy robią się coraz większe – mówię dukając:
- Ale, hmm, przecież pani doktor, tak nie można, jak ttttoo, przecież...
Przerywa mi ten sam burkliwy głos
- Pracy jeszcze pani nie ma, jak pani znajdzie, to będę brała – i szczery uśmiech.

Pracę znalazłam, ale do dzisiaj Pani Doktor przyjmując mnie burczy, że nic nie płacę. Z tego, co wiem, nie jestem jedyną taką osobą, na którą w kwestii płacenia Pani Doktor "burczy". Zna doskonale sytuację każdego pacjenta, w końcu na wizytach mówimy o wszystkim i od wielu nie bierze, albo bierze symboliczne 20, 30, 40 złotych. Tak, więc w tym gabinecie stawki są ruchome. Niestety są osoby, które nadużywają tej finansowej otwartości...

Ponieważ moja depresja ma trudny przebieg i od pamiętnego pobytu w szpitalu minęło już 10 lat, Pani Doktor dała mi swój nr komórki – mogę dzwonić o każdej porze, z czego – przyznam szczerze, musiałam kilkakrotnie korzystać.

Mogłabym napisać tutaj jeszcze wiele, ale nie chciałoby się Wam już czytać. Kiedy łapie mnie niewiara w ludzi, smutek i zwątpienie, przypominam sobie o światełku, które gdzieś w jednym gabinecie się świeci, o burkliwym głosie i jasnych oczach Lekarza, który nie minął się ze swoim powołaniem...

by zwyczajna

* * * * *

Wigilia, godzina ok. 17. Deszcz leje okropnie, byłem przemoczony tak, że można by wykręcać ze mnie wodę. Zmierzałem na wigilię do babci, bo niestety, samego mnie nie stać zrobić. Mieszkam na końcu miasta, a moja babcia na drugim końcu. I co tu zrobić, jak autobusy nie jeżdżą? Iść na nogach, bo co innego zostało. Jeszcze wychodząc z domu spojrzałem w portfel, ile mi to pieniędzy zostało. Całe dziesięć złotych. Wypłata niestety nie przyszła przed świętami, co się nigdy nie zdarzało.

Przechodziłem obok postoju taksówek. Myślę sobie, że może zagadam, żeby (T)aksówkarz mnie podwiózł za dziesięć złotych jak najdalej. Wywiązała się między nami taka rozmowa:

T: Dokąd, szefie?
Ja: Jak najdalej w stronę ulicy Wspaniałej 86.
T: "Jak najdalej"?
Ja: Muszę dojechać na wigilię, no ale.. Niestety, nie mam czym dojechać, a fundusze mam nieco ograniczone. Cała dyszka mi się została.
T: Wsiadaj szefie, coś wymyślimy.

Wsiadłem do taksówki, no i obliczałem mniej więcej gdzie mnie wysadzi. Kierowca nie włączył licznika, w CB Radiu powiedział, że jedzie do domu na wigilię, więc schodzi z linii. Ja się zastanawiam, cóż ten człowiek czyni? Kierowca przez całą drogę milczał, jechaliśmy tym samochodem przy dźwięku kolęd, które leciały z radia.

Po jakichś piętnastu minutach patrzę, że... Moment, przecież jesteśmy na tej ulicy, na którą miałem dojść! Patrzę na kierowcę, a on się tylko miło uśmiechnął. Zatrzymał się pod samym blokiem, cobym nie musiał z ulicy iść do drzwi. Nie wziął ani grosza, na odchodne życzył mi tylko Wesołych Świąt. Z wrażenia uścisnąłem mu tylko dłoń.

Gdyby Pan to czytał. Jestem serdecznie wdzięczny, a gdy o tym pomyślę, robi mi się ciepło na sercu. Wróciła mi wiara w dobrych ludzi.

by baunsable

* * * * *

Gwoli wstępu: jestem głucha na lewe ucho, na prawe słyszę bardzo słabo. Mimo używania aparatów słuchowych niewiele słyszę, głównie stosuje język migowy, staram się też czytać z ruchów warg, co do najprostszych rzeczy niestety nie należy. A czasem, kiedy przebywam w tłumie ludzi, nie potrafię sobie poradzić.

Dwa i pół roku temu, kiedy miałam szesnaście lat, mój długoletni lekarz laryngolog znalazł w Niemczech lekarza, który próbował poprawić jakość słuchu osobom, które straciły go w taki sposób jak ja. Byłam zachwycona, bo wepchnął mnie prawie natychmiast na wizytę. Miałam lecieć z ojcem, bo, chociaż nie zna angielskiego, to jednak podróż samolotem jest dla mnie trudna. Nieszczęśliwie trzy dni przed lotem moja mama wylądowała w szpitalu, więc ostatecznie miałam lecieć sama. W dodatku z ostrym zapaleniem nerek, więc byłam nieźle otumaniona. O ile na polskim lotnisku nie było problemu, bo potrafię dużo zrozumieć czytając z warg i pomagając sobie resztką słuchu, to na niemieckim spotkała mnie totalna katastrofa. Lotnisko było duże, a ja zupełnie się zgubiłam. Znam angielski w piśmie, ale nie potrafię zrozumieć, kiedy ktoś do mnie mówi, więc byłam kompletnie zagubiona. Próbowałam migać do przypadkowych osób, żeby wskazały mi postój z taksówkami.
Kiedy już usiadłam zrezygnowana podszedł do mnie Niemiec.
Chłopak był starszy i rozbrajająco wesoły. Migał, bardzo dobrze migał, chociaż nie miał problemów ze słuchem. Szybko wskazał mi postój taksówek, rozbrajając przy tym poczuciem humoru, ale potem uparł się, że zawiezie mnie do mojego hotelu. Wypytywał przy tym o wszystko, lekarza, wizytę. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że wizytę mam następnego dnia o 9. Zostawił mnie w hotelu razem ze swoim numerem telefonu i adresem. Następnego dnia rano czekał przed hotelem i zawiózł mnie do lekarza, wchodząc ze mną do przechodni i pomagając na każdym kroku jak kompletnej ofierze losu. Dotrzymywał mi kroku przez następne dwa dni pobytu w Niemczech.
Szybko okazało się, że w moim przypadku uszkodzenie słuchu jest trwałe - przynajmniej do czasu większego postępu medycyny. Poznany Niemiec odwiózł mnie na lotnisko. W Polsce był trzy tygodnie później, pod koniec stycznia minie dwa lata odkąd jesteśmy razem.
Anioły istnieją, mam swojego prywatnego!

by cinderella

* * * * *

W moim przypadku Wspaniałym okazał się ksiądz.
W 2009 roku wzięliśmy z mężem skromny cywilny ślub, ponieważ brakowało nam funduszy na jakieś weselicho, w dodatku czekaliśmy na potomstwo. Jednak rok później postanowiliśmy złożyć przysięgę przed Bogiem... Poszliśmy załatwiać wszystkie formalności do Księdza. Przyznam, że miałam trochę obaw, że będzie czepiał się, że mamy już synka, że jesteśmy po cywilnym itd. Moje obawy okazały się bezpodstawne, Ksiądz Tomasz okazał się naprawdę wspaniałym człowiekiem. Po pierwsze za każdym razem jak do niego przychodziliśmy, to na naszego synka czekały jakieś słodkości, po drugie gdy mu powiedziałam, że będę miała białą suknię, był bardzo uradowany, ponieważ stwierdził, że kolor biały nie świadczy o czystości jako takiej, ale o czystości intencji, uczuć, a tego był pewien. Po trzecie gdy w przeddzień ślubu poszliśmy do niego z "kopertą", by zapłacić za ceremonię, przy nas otworzył ją, zostawił sobie tylko 50 zł, a resztę na siłę wsunął mężowi do kurtki i wskazując na naszą pociechę powiedział, że mamy ważniejsze wydatki i dosłownie uciekł. A po czwarte dzięki niemu mieliśmy najpiękniejszy ślub, kazanie było wspaniałe, takie tylko dla nas, wszyscy dosłownie ryczeli jak bobry, nie oklepane, tylko bardzo osobiste i z głębi serca.
BARDZO DZIĘKUJEMY! Wkrótce odbędzie się chrzest naszej córeczki, nie wyobrażamy sobie, by mógł ochrzcić ją ktoś inny, aniżeli Ksiądz Tomasz.

by agoosiaaa21


Jeżeli spotkała Cię jakaś miła przygoda. lub spotkałeś prywatnego anioła - podziel się historią na Wspaniałych.

Oglądany: 48963x | Komentarzy: 30 | Okejek: 475 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało